Przebudzenie

Przeszukując mój komputer w poszukiwaniu kawałków rozdziału natrafiłam na mój poprzedni pomysł, który ma już chyba z rok xd Historia została porzucona bo uznałam, że to nikomu by się nie spodobało... Wstawiam Wam pierwszy i jedyny rozdział, który jeszcze mi się w miarę podoba. Od razu zaznaczam, że to nie będzie kontynuowane i nic mnie nie przekona od zmiany decyzji. Nie ma też nic wspólnego ze Słodkim Flirtem, ponieważ wtedy jeszcze nie grałam w tą grę ;)
UWAGA Opowiadanie zawiera drastyczne sceny.

 Skąd możemy wiedzieć, że życie nie jest wyłącznie snem? Że za chwilę nie obudzimy się, jako niemowlaki, przeżywając życie od nowa? Skąd mamy wiedzieć, że to nie jest świat stworzony przez naszą wyobraźnie? Skąd…?

Zamknęłam oczy, wspominając dawne czasy, które już nie wrócą. Choć może to i lepiej? Wojna, bomby biologiczne, tysiące umierających ludzi. Wojna. Taka okrutna i bezwzględna, jednak została zatrzymana w odpowiedniej chwili. Ale to tylko dzięki niej poznałam Michała…
-Babciu, babciu! Opowiesz nam bajkę?- Krzyknęły moje kochane wnuczki. Ze zmęczeniem otworzyłam oczy, nie mam już tyle siły, co kiedyś. Spojrzałam w lustro ustawione przede mną. Starzeje się, pomyślałam, śmiejąc się w myślach. Szare włosy tylko po prawej stronie głowy, resztę włosów straciłam na wojnie, łącznie z okiem, już więcej nie odrosły. Jedno prawdziwe oko, wciąż tak samo niebieskie. Lewe, sztuczne miało brązową barwę, brałam co było. Na twarzy pełno zmarszczek, mając te 80 lat nie ma co się dziwić. Jestem ubrana w niebieską sukienkę, sięgającą mi do kostek, zakrywającą również ramiona. Na to miałam założony szary sweterek, który samo zrobiłam.
         Uśmiechnęłam się i spojrzał na moje wnuki. Dwóch chłopców i dziewczynkę. Gabriel, Oliver i Beatrice. Nie lubię tych imion, nie są polskie, jednak nie mogłam przekonać moją córkę na inne. Mimo że Polska, po III wojnie światowej, została prawie całkowicie zniszczona, ludzie zaniedbali ją zamiast ją odbudować. Teraz jest to najmniejsze państwo na świecie, a ja jestem nadal Polką. Niemcy zniknęły całkowicie z map. Ze wcześniejszych malutkich państewek, powstały wielkie imperia, które próbują sprawić, aby na świecie był wreszcie pokój. USA (razem z państwami na obu Amerykach), Chiny, Japonia, Niemcy, Wielka Brytania wykończyły siebie nawzajem, przestając istnieć. Na byłych terenach Ameryki, Chin i Japonii nie da się żyć. Jednak ja mam nadzieję, że nie wszyscy ludzie zginęli, że żyją tam odcięci od naszego świata…
-Babciu, opowiesz nam w końcu bajkę?- Dzieci zaczęły się niecierpliwić.
-Oczywiście, a o czym chcielibyście posłuchać?
-Opowiesz nam jedną z tych starych bajek, prosimy!
-No dobrze, co powiecie na Czerwonego Kapturka?
-Taaaak!- Krzyknęli, po czym Beatrice wybiegła na chwilę z pokoju. Wróciła w swojej czerwonej bluzie z kapturem i usiadła obok chłopców.
-Skoro wszyscy są gotowi, chodźmy do ogrodu- powiedziałam wstając. Moje stare kości zatrzeszczały ostrzegawczo. Chwyciłam swoją laskę i wolnym krokiem ruszałam za dziećmi do ogrodu. Wychodząc przez drzwi rozejrzałam się. Mieszkałam w tym samym domu co w dzieciństwie, jednym z niewielu który nie zostały zniszczone. Inne domy wyglądają identycznie, jednopiętrowe, szare, malutki ogródek od strony drogi, na której jeździ niewiele samochodów. Mój dom wyróżnia się na ich tle. Mogłam zostawić go takim, jakim był, za moje zasługi w czasie wojny. Wojna. Wciąż powracające wspomnienia, widok krwi i śmierć osób z mojej ręki. Coraz częściej nawiedzają mnie ich twarze i myśl, że gdzieś płacze za nich rodzina. Wojna służy diabłu w niszczeniu ludzkości, a ja pomagałam w tym.
         Otrząsnęłam się i ruszyłam dalej. Obeszłam dom kierując się na swoją ulubioną ławeczkę. Usiadłam ciężko dysząc ze zmęczenia. Uroki starości.
-Dobrze, więc. Dawno, dawno temu żyła sobie mała dziewczynka, którą wszyscy nazywali Czerwonym Kapturkiem. Miała ona chorą babcię, która mieszkała w środku lasu. Pewnego dnia Czerwony Kapturek musiał zanieść babci lekarstwa…
         Wieczorem położyłam się w łóżku zmęczona. Niby nic takiego nie zrobiłam, ale dzieci samą swoją obecnością, wymęczają człowieka. To miła odmiana zmęczenia, bo jest tylko fizyczne. Psychiczne jest o wiele gorsze i zazwyczaj pozostaje w nas do końca. Powolutku zamknęłam oczy oddając się pod opiekę Morfeusza. Patrząc w sufit mojego pokoju, w którym spędziłam całe swoje życie.
-Kochanie, czas wstawać chyba nie chcesz spóźnić się do szkoły!
Otworzyłam jedno oko i spojrzałam na nią z przymrużeniem powiek. Co to za kobieta?- Myśli kotłowały mi się po głowie. Mama. To jest moja mama. Ale jak to możliwe? To sen- pomyślałam- to musi być sen.
-No wstawaj już, chyba nie chcesz, aby nauczyciele krzyczeli na ciebie w ostatni dzień szkoły.-Powiedziała z uśmiechem. Włosy miała krótko obcięte, leciutkie zmarszczki powstawały, gdy uśmiechała się do mnie. Wygląda na jakieś 40 lat, co dziwi mnie jeszcze bardziej. Po przypatrzeniu się mnie, obraca się na pięcie i wychodzi z pokoju, zostawiając mnie z tępym wyrazem twarzy. Po chwili odrętwienia wychodzę z łóżka i staje przed lustrem. Dotykam swojej twarzy, patrzę to na swoje palce, to na lustro. Mam 15 lat! Wciąż mam włosy po obu stronach czaszki, to samo tyczy się oczu, oba niebieskie. Spoglądam na kalendarz po mojej prawej stronie i cała blednę. Dziś rozpoczyna się wojna. Jest 24 czerwiec 2015 roku. Patrzę się odrętwiale w kalendarz.
-Nie. Nie zamierzam przeżywać tego jeszcze raz. Muszę się obudzić.- Szeptałam. Zaczęłam się szczypać po całym ciele, wszystko byle tylko się obudzić. Nic nie pomagało, odetchnęłam, więc głęboko i zaczęłam się ubierać dokładnie w ten sam strój, co wtedy, kiedy zdarzyło to się po raz pierwszy. Biała koszula i czarna, krótka spódniczka leżały na mnie idealnie. Związałam włosy w kok i wyszłam z pokoju. Na stole czekała już na mnie jajecznica. Uśmiechnęłam się, pamiętam, że jajecznica mamy, zawsze najlepiej mi smakowała. Usiadłam zajadając pyszność popijałam je herbatą. Kiedy wkładałam już naczynia do zlewu, usłyszałam dzwonek do drzwi. Podeszłam więc do drzwi wejściowych, zrobionych z ciemnego drewna. Ledwo otworzyłam drzwi, wpadła przez nie Karolina. Z niedowierzeniem patrzę na nią, a z moich oczu pociekły łzy. Zginęła pierwszego dnia, kiedy zrzucono bombę na naszą szkołę. Skąd ona pojawiła się w moim śnie, skoro nawet nie pamiętam jej twarzy?
-Hej, co tam spochmurniałaś?- Spojrzała na mnie z niepokojem
-Nic, po prostu… po prostu chodźmy już, nie chce się spóźnić.- Uśmiechnęłam się sztucznie, lecz widocznie jej to wystarczyło. Wzięła mnie pod rękę i poszliśmy wolnym krokiem w stronę szkoły, gadając o tym minionym roku szkolnym. Tuż przed wejściem do szkoły złapałam ją za rękę.
-Ej, a co byś powiedziała gdybyśmy poszły na wagary w ostatni dzień szkoły
-Nie, to nie przejdzie- pokręciła głową- nie chce w wakacje łazić po swoje świadectwo. Chodźmy!
         Sala gimnastyczna, na której odbywało się rozdanie świadectw było dużą halą, której część zajmowały ławki. Większość z nich była już zajęta przez innych uczniów i ich rodziców. Razem z Karoliną odszukaliśmy naszą klasę i usiadłyśmy przy nich. Chwilę później dyrektor wyszedł na środek Sali. Już szarawe włosy, zwisały mu dookoła głowy. Odkaszlnął i zaczął półgodzinne przemówienie, mówiąc tak monotonnym głosem, że wszyscy wokół mnie przysypiali myśląc o wakacjach. Ja siedziałam jednak spięta, rozglądając się ciągle. Moje dalsze wspomnienia są tak niewyraźne, jakbym zaczęła zapominać to, co przeżyłam. Kiedy dyrektor rozpoczął rozdawać świadectwa, mi zostało wyłącznie wrażenie, że stanie się coś złego. Z rozmyśleń wyrwała mnie Karolina szturchając mnie w ramię.
-Teraz twoja kolej- powiedziała uśmiechając się do mnie- No ruszaj się, nie będą na ciebie czekać!
         Wstałam powoli idąc w stronę środka sali, gdzie stał dyrektor, trzymając moje świadectwo i nagrodę, jak zwykle jakiś słownik. Będąc widoczna już przez wszystkich uczniów usłyszałam brawa, które podniosły mnie na duchu, jednak nadal miałam przeczucie, że coś złego czai się w pobliżu.
Dochodząc do kresu mojej krótkiej podróży przez salę gimnastyczną, uśmiechnęłam się i podałam rękę dyrektorowi. Po otrzymaniu świadectwa, odwróciłam się i moje złe przeczucia sprawdziły się. Przez moją głowę przebiegły wszystkie wspomnienia: dzieciństwo, pierwsza miłość, wojna, starość, wnuki i… pustka. W mojej głowie nie było nic, gdy patrzyłam na zniszczenia. Kiedy była jeszcze odwrócona bomba, zrzucona przez samolot na dach, wybuchła. Sufit zawalił się na wszystkie ławki, grzebiąc pod gruzami setki uczniów. Stojąc tak, po raz już drugi, byłam w szoku. Otrząsnęłam się i biegiem pobiegłam w miejsce, gdzie wcześniej siedziałam. Widziałam mnóstwo ciał, ale szukałam tylko jednego. Nie! Nie ciała, tylko osoby. Ona żyje, wiem, wierzę w to. Myśli znów zaczęły kołatać mi się w głowie. W końcu dobiegłam i natychmiast zaczęłam odkopywać gruz. Szlochając, niszczyłam sobie ręce o ostre kanty i wystające druty. Ale myślałam tylko o niej. Jest! Widzę kosmyk jej włosów i kopie ze zdwojoną siłą. Znalazłszy jej twarz, rozpoczęłam odkopywanie jej klatki piersiowej, aby mogła oddychać. Przerywałam tę czynność, by sprawdzić czy jeszcze żyje. Coraz słabiej słyszałam jej oddech. W końcu zobaczyłam coś, co wstrząsnęło mną na całe życie. Jeden z większych głazów, spadając obrócił się pod takim kątem, że przeciął jej tułów na pół. Moje oczy nagle wyschły, wiedziałam że, nie ma szans, aby przeżyła. Było to tak niewiarygodne że zaczęłam się śmiać. Śmiałam się długo, głośno i gorzko, z moich rąk płynęła krew, jednak nie obchodziło mnie to.
Nagle ktoś złapał mnie za rękę, spojrzałam w dół, to Karolina ostatkami sił podniosła dłoń. Pokazała na swoje usta, dając mi do zrozumienia, że chce mi coś powiedzieć. Nachyliłam się prawie przykładając ucho do jej usta.
-Miałaś rację, żeby tu nie przychodzić, mogłyśmy iść na te wagary- wyczułam że uśmiechnęła się, poczułam również swoje i jej łzy.- Pamiętaj jednak, że…
Cisza. Podniosłam się gwałtownie i spojrzałam na jej twarzy. Była spokojna. Z zamkniętymi oczami wyglądała jakby spała, oczywiście jeśli nie patrzyło się na resztę jej ciała. Siedziałam tak obok jej już martwego ciała, szlochając i pewnie już nigdy bym się z stamtąd nie ruszyła, ale ktoś złapał mnie za ramiona i wyprowadził z budynku. Nie wiem kto to był, widziałam wszystko przez mgłę, uczniów którzy przeżyli, rodziców którzy próbowali znaleźć swoje dzieci, ktoś dał mi zimną wodę do picia. Pomogła mi odświeżyć umysł. W końcu wzrok wyostrzył mi się i zauważyłam Tomka, mojego kolegę z klasy, który przypatrywał mi się ze współczuciem. Po chwili doszło do mnie, że to on musiał mnie wyprowadzić z budynku, gdy chciałam już podziękować, on nagle wstał, pokręcił głową, burknął coś i odszedł, zostawiając mnie z dziwnym uczuciem, że zrobiłam coś źle. Po kilku minutach przybiegli moi rodzice z wyrazem zaniepokojenia na twarzy. Kiedy mnie zobaczyli odetchnęli z ulgi. Podbiegli i natychmiast zaczęli sprawdzać, czy nic mi się nie stało. Dopiero wtedy spojrzałam na swoje ręce, które ktoś owinął bandażem. Jednak były na nim liczne czerwone plamy. Tata wziął mnie na ręce i zaniósł do domu. Wymęczona dzisiejszym dniem, zasnęłam w jego ramionach.
Budząc się, poczułam ostry ból głowy, zbyt mocny abym mogła choćby poruszyć głową. Odczekałam chwilę, patrząc na sufit. Była noc, ale która? Ile spałam? Pytania te jak na razie pozostawały bez odpowiedzi. Kotłujące się myśli w mojej głowie, nie pomagały w pozbyciu się bólu. Kiedy moje oczy dostatecznie przyzwyczaiły się do ciemności, podniosłam delikatnie głowę. Moim oczom ukazał się mój pokój, jednak coś było nie tak. Odkrycie to zwaliłoby mnie z nóg, gdybym nie siedziała. Zamiast moich drewnianych drzwi, zobaczyłam stalowe, takie, jakie widziałam w więzieniach. W filmach. Nie myśląc o uciążliwym bólu całego już ciała, podeszłam powoli do okna. To, co zobaczyłam, było chyba najstraszniejsze co widziałam, w dotychczasowym życiu.
Pierwsze co było nie do przeoczenia to kraty w oknie. Grube, metalowe kraty. Za oknem natomiast widziałam masę kręcących się ludzi. Jedni byli ubrani w mundury, trudno było ocenić z jakiego kraju, oraz mieli przy sobie broń. Prowadzili ludzi którzy mieli na sobie zwyczajne ubrania, ale jakby brudne i podarte. Wytężyłam wzrok, ale w tym czasie jeden z żołnierzy, spojrzał w moje okno. Ukucnęłam szybko, modląc się w duchu, o to aby mnie nie zauważył. Może byli pokojowo nastawieni do mnie, jednak nie mam ochoty się o tym upewniać. Na palcach ruszyłam do łóżka. Lepiej się wyspać, niewiadomo, co przyniesie nowy dzień. Ale co do jasnej Anielki tu się działo?!
Sen porwał mnie szybciej niż myślałam. Kiedy ponownie otworzyłam oczy słońce było wysoko nad ziemią, oświetlając moją twarz. Wstałam i rozejrzałam się po pokoju. Większość rzeczy zgadzały się z tym co pamiętam, jednak na biurku leżały ubrania. Wzięłam je i założyłam na siebie. Były to czarne spodnie, biała bawełniana koszulka, brązowa bluza, oraz czarne adidasy. Wszystko w moim rozmiarze. Na bluzie zauważyłam naszywkę flagi polskiej. Czyli raczej nie byłam więźniem. Podeszłam do stalowych drzwi i zapukałam. Echo rozniosło się po pokoju, ale nie usłyszałam nic więcej. Usiadłam na łóżku, postanowiłam czekać. Po jakieś pół godzinie, usłyszałam chrobotanie zamka. Podniosłam się szybko i patrzyłam wyczekująco na drzwi. Uchyliły się i do wnętrza wszedł chłopak, gdzieś w moim wieku. Uśmiechnęłam się, bo zobaczyłam w jego rękach tacę z jedzeniem. A mój brzuch bardzo domagał się jedzenia. Nieznajomy odwzajemnił uśmiech i odwrócił się, aby z kimś porozmawiać, usłyszałam jedynie: „Kiedy zapukam masz otworzyć, niezależnie od wszystkiego, jasne?”. W końcu nieznajomy wszedł i zamknął drzwi. Usiadł na krześle przy biurku dokładnie mierząc mnie wzrokiem.
-Nie jesz?- To pytanie było tak niespodziewane że omal nie wybuchłam śmiechem. Wstałam powoli i sięgnęłam po tacę, na której była jajecznica i jakiś dymiący napój. Kakao. Zaczęła zajadać się ciągle jednak pamiętając o obecności przybysza, który wciąż bacznie mi się przyglądał. Kiedy skończyłam również zaczęłam mu się przyglądać. Był ubrany w identyczne rzeczy, co ja. Cisza stała się zbyt krępująca, więc musiałam się w końcu odezwać.
-Jak się nazywasz?- Zapytałam wpatrując się w niego. Był przystojny. Bardzo. Wcześniej nigdy go nie widziałam. Widać, że lekko zmieszałam go tym pytaniem, ale po chwili opanował się i odpowiedział dźwięcznym głosem
-Pułkownik Michał Polański, a ty…?- Spojrzał na mnie pytającym wyrazem twarzy, jednak wiedziałam że potrzebuje jedynie potwierdzenia, a nie otrzymania informacji.
-Julia Dobrzyńska- widząc jego nikły uśmiech, nie wytrzymałam już jego spojrzenia i zaczęłam oglądać swoje ręce.- Co tu się dzieje?
-Ale, o co dokładnie ci chodzi?- On sobie ze mnie żartował? O co mi chodzi? Wkurzył mnie. Straciłam panowanie nad sobą.
-Jak to, o co mi chodzi?! O te kraty w oknach, o stalowe drzwi, o ciebie w moim domu, o bombę, o moją przyjaciółkę która zginęła- krzyczałam i nic mnie nie obchodziło, co powie lub zrobi- O to mi właśnie chodzi! Więc nie udawaj idioty, tylko odpowiadaj!
Chłopak wstał ciągle patrząc na mnie, opuściłam powoli wzrok, złość mi już przeszła. Kiedy ponownie podniosłam oczy stał dokładnie przede mną, jeśli pochyliłabym głowę, mógłby dostać z niej w twarz. Chciałam to zrobić, ale powstrzymał mnie widok jego oczu z tak bliskiej odległości. Jego dłonie powędrowały po mojej talii, aż dotarł do moich rąk, które zwisały bezwładno wzdłuż mojego ciała. Złapał mnie za nie i jeszcze bardziej przyciągnął mnie do siebie. Jego usta muskały moje ucho, a ciała były, jakby sklejone razem. Słyszałam i czułam jego oddech na swoim karku.
-Proszę, uspokój się , to nie jest odpowiednie miejsce. Ne mogę ci teraz nic powiedzieć. Możliwe że widzisz mnie ostatni raz w życiu. Pewnie tego nie pamiętasz, ale znam cię. Jako dzieci często razem się bawiliśmy…- Urwał jakby czekał na odpowiedź
-Nadal jesteśmy tylko dziećmi- To było jedyne co udało mi się wydusić.
-Wojna nie patrzy na wiek.- Po tych słowach odsunął się szybko ode mnie i ruszył szybkim krokiem do drzwi. Kiedy przestałam czuć jego dotyk, poczułam wszechogarniającą pustkę i samotność. Michał już miał zapukać jednak jeszcze odwrócił się i rzekł:
-Możliwe, że pozwolą mi przynieść ci obiad, a w między czasie spróbuję dowiedzieć się ile mogę ci powiedzieć. Proszę, nie krzycz, ani nie rzucaj niczym, to tylko pogorszy sprawę.- Znów zdumiał mnie swoją szybkością odwracając się- A tak w ogóle to w nocy należy spać, a nie wyglądać przez okno.- Uśmiechnął się złośliwie, mrugnął do mnie i nadal patrząc mi w oczy zapukał w stalowe drzwi.

-Do zobaczenia- szepnęłam, kiedy drzwi zamknęły się za nim. Padłam na łóżko i zaczęłam szlochać, z tęsknoty, samotności, niewiedzy i… czegoś jeszcze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz